W przeszłości safari było wyprawą myśliwską. Krwawe polowanie na dzikie zwierzęta, forma rozrywki. XXI wiek przyniósł zmianę broni. Dalej ruszamy dla przyjemności, w rękach dzierżymy jednak aparaty fotograficzne, a nie sztucery.
Safari, big five. Wprowadzenie.
Jeśli safari to Afryka, matka naszej planety, schronienie dla milionów zwierząt. Miałem wyjątkową przyjemność brania udziału w safari w Republice Południowej Afryki. Najpopularniejszym miejscem jest Park Krugera, położony w północno-wschodniej części RPA.
Park proponuje mnóstwo możliwości obcowania ze zwierzakami. Od jednodniowej przygody po miesiąc miodowy w drewnianym bungalow z jacuzzi wystawionym do obserwacji słoni. Turystyka ma się tu doskonale.
Dane mi było wziąć udział w jednodniowym „polowaniu”. Przy tej opcji safari to wymagająca przygoda. Konieczna była pobudka o 4 rano. W RPA była zima. Rano temperatury kręciły się wokół 5 stopni. Wyjazd z hotelu trzeba obliczyć tak, aby stawić przed bramą wjazdową do parku przed 6, czyli otwarciem bram. Dlaczego? Aby wycisnąć z safari jak najwiecej. Godziny otwarcia parków to zazwyczaj 6-16. Rozpoczynając skoro świt nasze spotkanie ze zwierzakami trwa 10 godzin. Wierzcie lub nie, tropienie zwierząt jest czynnością pochłaniającą mnóstwo czasu. Warto go mieć.
Rześkim porankiem stawiamy się u bram parku i zajmujemy miejsce w kolejce. Punktualnie o 6 zaczyna się zabawa. Przesiadamy się do samochodów terenowych i ruszamy na bezkrwawe polowanie. Bronią są aparaty, a amunicją karty pamięci. Cel jest zazwyczaj ten sam: spotkanie wielkiej piątki afrykańskiej. Co to jest? Komplet 5 zwierzaków, symboli Afryki, czyli lew (wiadomo!), słoń afrykański, bawół afrykański, nosorożec czarny, lampart. Genezy powstania określenia Big Five należy się doszukiwać w tej pierwotnej formie safari, krwawych polowań. Wymienione wyżej zwierzęta było najtrudniej upolować, ciężko było je wytropić. Myśliwy zaczęli posługiwać się tym terminem, jako trofeum za cierpliwość i odwagę. Obecnie wielka piątka jest powszechnie stosowana w przewodnikach i na dobre weszła do słownika tropicieli zwierząt.
Czy udało się wytropić wielką piątkę? TAK! Widziałem całą ekipę. Na sesję fotograficzną załapały się lwy, bawoły, słonie i nosorożec. Widziałem lamparta, ale nie dane mi było zrobić mu zdjęcia. Jest po co wrócić.
PROLOG. PARK LWÓW
Zanim wybraliśmy się na właściwe safari odbyliśmy wizytę w Lion’s Park. Tutaj zwierzęta nie żyją na wolności, nie polują. Z poziomu specjalnej ciężarówki możemy podziwiać całą dynastię królów zwierząt. Lwy.
Park Krugera
Został założony w 1898 roku przez ówczesnego prezydenta Transwalu (część RPA zamieszkana przez Burów, tu utworzyli swojego państwo) – Paula Krugera. W 1926 został nazwany na cześć założyciela. Rozciąga się na 350 kilometrów wzdłuż granicy z Mozambikiem, ma ok. 60 kilometrów szerokości. Zajmuje powierzchnię powyżej 2 milionów hektarów.
Znajduje się tu 300 gatunków drzew, 52 gatunki ryb, 33 gatunki płazów, 114 gatunków gadów, 507 gatunków ptaków i 147 gatunków ssaków. W obrębie parku żyje m.in. 300 gepardów, 3000 hipopotamów, 900 lampartów, 1500 lwów, 2000 krokut cętkowanych, 200 nosorożców czarnych, 32000 antylop, 7500 słoni, 5000 żyraf, 1300 nosorożców białych, olbrzymie ilości zebr, bawołów i antylop.
Tyle teorii. Poruszanie się parku jest możliwe dzięki asfaltowym drogom. Infrastruktura jest imponująca. Nie ma obawy, że lunch przyjdzie Wam zjeść w samochodzie, pośrodku niczego. Funkcjonuje strefa gastronomiczna z zapleczem sanitarnym.
Polowanie odbywa się na dwa sposoby. Pierwsza opcja to własny samochód. Szyby zamknięte, klimatyzacja otwarta i w drogę. Druga możliwość to dołączenie do grupy, której przewodzi lokalny przewodnik. Szczerze polecam tę opcję, ponieważ samodzielna wycieczka po parku to działanie po omacku. Doświadczeni tropicieli odnajdą dla Was dostojne bestię.
Przygodę należy zacząć wraz ze wschodem słońca. Pejzaże malowane przez poranne słońce są rozkoszne.
Jednodniowe safari zwykło się nazywać game drive. Dlaczego? Bo to gra, nie wiesz co zobaczysz, może będą lwy, a może nie, może nosorożec przejdzie Ci drogę, a może 43 słonie.
Na drugi dzień wziąłem udział w czymś co nazywa się nocne safari, które jest bardziej popołudniowe, a tłumacząc bezpośrednio z angielskiego safari przy zachodzie słońca. Pejzaże pyszne, ale nie zobaczyliśmy żadnych wyjątkowych zwierzy.
Podsumowanie
- wyjątkowe doświadczenie
- stosunkowo drogie
- ekwipunek: coś ciepłego na przetrwanie porannego chłodu, aparat, zestaw przekąsek, lornetkę, wygodne ubranie, dużo cierpliwości
- start od 6 rano