Europa, Włochy
komentarzy 11

Czy to koniec miłości do Lizbony?

Lizbona

Świat zmienia się w tempie nieznanym historii. Niewielu jest w stanie się temu oprzeć. Do niedawna miejscem, które dzielnie walczyło, z czymś co moglibyśmy nazwać konsumpcyjnym dyktatem, była Lizbona. I to się zmienia. Drogie wino, słabe fado

Wynajęliśmy apartament tuż przy mojej ukochanej kawiarni, Cafe do Electrico.  Wynająłem je na airbnb, dojechałem do niego uberem. Powiecie, że hipokryta. Owszem. Na swoją obronę mam świadomość błędu i brak finansowej możliwości podjęcia innej formy zakwaterowania.

Był sobotni wieczór, Cafe do Electrico zamknięte. Poszedłem do mojej ulubionej knajpki na Alfamie. Wciśnięta w wiekową kamienicę niczym nie zachęca do wizyty. To wspaniale! Może nie zaleje go fala turystów. Może się nie zmieni … Ucieszyła mnie bardzo ta wizyta. W końcu poznałem imię właściciela. Uścisnęliśmy dłonie, wymieniliśmy uprzejmości i zawarliśmy kontrakt pt. swój chłop.

Zadzwoniła znajoma. Siedzimy na fado. Przyjdźcie. Poszliśmy. Usiedliśmy. Doskoczył do nas kelner wciskając kartę. Wątpliwej urody pieśń wydobywała się z przepalonego papierosami gardła niepozornego mężczyzny. W przerwach fadista z nieprzyzwoitą nachalnością starał się sprzedać swoje płyty. Otworzyłem kartę. Karafka wina – 20 euro. Nie sprawdzałem więcej. Chciałem stamtąd uciec.

Z powrotem w alfamskim azylu. Chwila uśmiechu, łyk wina moscatel, chyba ten z Douro. Nagle wpada na nas kompletnie pijana ekipa rodaków ze Śląska. Zaawansowaną nocą wróciłem do domu. Byłem jednak tak blisko tarasu widokowego Portas do Sol, że musiałem się tam pojawić. Jakież było moje zdziwienie kiedy okazało się, że jest zamknięty, otoczony blaszanym płotem, zalany betonem. Wróciłem zmieszany winem i Lizboną.

Lizbona, Przewodnik po Lizbonie

Likier wiśniowy z parapetu.

Znam już Lizbonę na tyle dobrze, że podczas moich wyjazdów nie ma odhaczania przeklętych „must see”, wizyt w kościołach etc. Spaceruje. Na to mam czas. To lubię. To właśnie wtedy dostrzegam zmiany. Alfama traci mieszkańców, zyskuje apartamenty. Co raz częściej przystaje i z nostalgią obserwuje otwarte drzwi maleńkich domów. Ostatnio wyglądała z niego starsza Pani, teraz przez plastikowe drzwi widzę śnieżnobiałą biel i komplet mebli z Ikei. Mieszkania przeznaczone na wynajem najłatwiej poznać po nowych, plastikowych oknach i wymalowanej fasadzie. Krótkoterminowy najem rozwija się błyskawicznie. Czy to źle? Nie wiem.

W wyścigu o turystę wciąż pozostają hotele i hostele. Powstają w rozpadających się kamienicach lub na działkach po takowych. Często błyszczą już przed nimi gwiazdki. Zazwyczaj cztery, czasami pięć. Czy to źle? Lepiej żeby stało i niszczało? Nie wiem.

Na zgrabnych uliczkach Alfamy pojawiły się bankomaty. Powciskano je w fasady kamienic. Z daleka kłują oko żółtym neonem ATM. Można wypłacić i zapłacić w lokalnych sklepach i restauracjach. Czy to źle? Nie wiem.

U stóp Alfamy, przy Tagu, rozłożył się piaskowy terminal dla przeklętych wycieczkowców. Za chwilę będzie gotowy na przyjęcie europejskich emerytów. Nieopodal nowością pachnie plac Campo das Cebolas. Przy remoncie nie zapomniano o windzie, która dźwignie turystów w najbardziej popularne miejsce dzielnicy. Nie jest sama. Jej siostry już dźwigają. Jedna nazywa się wprost windą dla „cruzerów”. Czy to źle? Nie wiem.

Mieszkańcy z jednej strony przyjmują postawę obojętną lub delikatnie zaniepokojoną. Z drugiej natomiast szalenie szybko akceptują sytuację, a wręcz adaptują się do niej. Przykład? babiczki wystające w progach swoich domostw z nadzieją na sprzedaż wiśniowego likieru. Domowa robota, świetnie! Cóż … turyści rozleniwili nawet je. Kupują najtańszą ginjinhe w jednym z supermarketów i sprzedają w plastikowych kubeczkach. Butelka 6 euro, kieliszek 1 euro. Pieniądze się zgadzają. Czy to źle? Nie wiem.

Niech przyjeżdżają!

Sezon turystyczny wydłużył się w Lizbonie niemal do całego roku. Mimo wszystko zimą turystów jest mniej. Można porozmawiać ze znajomymi. Pytam w knajpce. Powstało takie sformułowanie terramoturism (gra słów: terra jako trzęsienie ziemi i tourism jako turystyka/ przynajmniej ja to tak tłumaczę) czy słyszał Pan o nim? Nie, nie słyszałem nie rozumiem. A co Pan myśli o tym nowym terminalu dla wycieczkowców? Dobrze, niech przyjeżdżają! Dla nas to pieniądze. Potrzebujemy ich. Po chwili myślę sobie: czy to źle? Nie wiem.

Idę do pana od butów. Jak to z tymi turystami? Słuchaj, ja tu pracuje od 66 lat. Teraz trzymam sklep tylko dla turystów. W porównaniu z innymi dzielnicami (Baixa czy Chiado) mam dobre ceny, zobacz. Ale Portugalczyków nie stać na moje buty. Turyści u mnie kupują. Niech przyjeżdżają. Przecież my nie mamy przemysłu, a rolnictwo to tylko ułamek. Turystyka to dla nas ratunek. Ma ona udział w naszym PKB… tu następują miliardowe wyliczenia, które są dla mnie niezrozumiałe, bo jak się skupię to policzę po portugalsku do 100. Myślę sobie, że liczyłem przecież na potwierdzenie mojej nieśmiałej tezy o złym wpływie turystów na Lizbonę. Zastanawiam się nad tym co właśnie usłyszałem i przypominam sobie słowa z jednego z moich tekstów. Spotkanie korzyści płynących z ruchu turystycznego z jego konsekwencjami.Błędne koło. Czy to źle? Nie wiem.

Lizbona

Lizbona

Posłowie

W księgarniach znajdziecie drugie wydanie książki Marcina Kydryńskiego, Lizbona. Muzyka moich ulic. Z poruszeniem czytałem o radykalnych zmianach jakie zaszły w ciągu zaledwie 3 lat. Część klubów (boję się powiedzieć, że większość) o których traktowała książka prowadzącego „Siestę” przestała istnieć. Część, jak legendarna Mesa de Frades przeszła gruntowny remont „pod turystę”. Zmiany. Rzeczą szalenie pociągającą jest jednak zakończenie nowego wydania. Kydryński trzynastozgłoskowcem rozprawia się z Lizboną anno domini 2017. Wiele zmian. Czy to źle? Nie wiem.

Czy to koniec miłości do Lizbony? Nie wiem. 

  • Agata Mendes

    Istnieje takie zjawisko: wymyślamy sobie, że jakieś miejsce jest nasze. Odkrywamy cudowne miasto i oczekujemy, że się nie zmieni. Zmienia się wszystko – również górskie i nadmorskie wioski, do których jezdzilam jako dziecko. Portugalia była trochę zapomniana, na krańcu Europy i ludzie myśleli, że tak już będzie. Kiedyś nie rozumiałam nostalgii mojej babci za tym, co nie wróci. Mieszkam w Lizbonie od 8 lat i zmiany na przestrzeni tego czasu są gigantyczne. Tylko że większość Portugalczyków jest z nich zadowolona. A o zmiany, na których tracą mieszkańcy rząd nie dba. Nieruchomości masowo wykupuja obcokrajowcy. Algarve już dawno jest angielskie. Przez wiele lat slyszalam od wielu Polakow „moja Portugalia, moja Lizbona”. Kiedy byłam tu na studiach, spotykalam innych Polaków, i oni mieli często podejście – a co ty robisz w mojej Lizbonie. A potem wybuchło. I moim zdaniem to nie przejdzie. To będzie druga Barcelona. Nie można mieć pretensji do ludzi, że chcą zarobić dodatkowy grosz na rbnb. Należy mieć pretensje do rządu, że tego odpowiednio nie reguluje i nie dba o prawdziwy interes obywateli dlugoterminowo. To nie Polacy tracą Portugalię – to Portugalczykom się ona wymyka. Nie przez rozwój a przez słabe dbanie o własne interesy.

    • Bartłomiej

      Bardzo ciekawy komentarz. Moja przygoda z Lizboną rozpoczęła się w 2012 roku. Zachłysnąłem się jej atmosferą, stylem życia etc. Mało kto dochodzi do momentu kiedy opada zasłona wakacyjnego zachwytu. Pojawią się wątpliwości, zaczynamy dostrzegać problemy. Dopiero ktoś kto spędziłem tam trochę czasu jest wstanie cokolwiek powiedzieć. Podoba mi się ostatnie zdanie. Portugalia wymyka się Portugalczykom. Pasuje nawet na tytuł kolejnego tekstu

  • Myślę, że ostatnio (2-3-4-5 lat) obserwujemy, jak pewne miejsca stają się zapełniane stopniowo turystami. Mobilność ludzi jest większa, Internet (i blogi) też robią swoje, wiele krajów się wzbogaciło na tyle, że mieszkańców stać na wyjazd zagranicę oraz także pojawiły się lepsze możliwości transportu (tanie linie lotnicze, choć nie takie znowu tanie). Tego się nie odwróci, machina poszła, ale mody się zmieniają. Paryż się niektórym przejadł, Londyn jest jak polskie miasto, włoskie wybrzeże do znudzenia znane i lubiane. A człowiek ma potrzebę nowego. I znalazł – Ty podajesz przykład Lizbony.
    Nie byłbym sobą, gdybym nie podał swoich przykładów. Tallinn, Ryga… miasta na weekend, zwykłe stolice bałtyckie, choć oferują podobne atrakcje, ale nie staną się szałem turystycznym. Chłodniejszy klimat, zimne plaże i post-sowiecki klimat oraz stereotypy. „Pecha” miała Lizbona, że jest taka piękna, a do tego w korzystnym klimacie atmosferyczno-kulturowym położona 😉

    • Bartłomiej

      Bardzo dziękuje za ten komentarz. To prawda. Turystyczna machina wjechała na lizbońskie, wąskie uliczki. Czy to zle? Nie wiem. Powtórzę jeszcze raz: spotkanie korzyści z masowej turystyki z konsekwencjami to błędne koło. Nie jest tez tak, że te zmiany dzieją się gdzieś tam, daleko. One są obok nas. Wrocław. Od tygodnia europejska destynacja 2018. Co się zmienia, co się zmieni? Czy to dobrze? Nie wiem.

      • Nie rozmyślaj o Wrocławiu w sezonie 2018. Rozpromuj na polskim poletku jakieś lokalne, nasze miasteczka.
        „Biecz – mały Kraków, perła Małopolski i Podkarpacia”?
        „Stary Sącz – miasto-muzeum, najbardziej węgierskie miasto w Polsce”?
        „Gorlice – miasto światła i ropy naftowej”
        „Muszyna – Miasto Ogrodów i brama na południe świata”?
        Przykładów mogę wymieniać. Boimy się i lekko przerażamy, że kolejne wielkie miasta robią się zatłoczone, a ja już jestem znudzony pustką i tymi jedynie lokalnymi grupkami emerytów odwiedzającymi małe perełki na polskiej prowincji. 🙂 Pisz o Bielsku, wyprowadzaj ten tłum turystów poza Lizbonę lub poza Wrocław, niech ta masa się rozlewa równomiernie.

  • Anna

    Wszelkie zmiany, które służą mieszkańcom są moim zdaniem zmianami pozytywnymi. To czy turystom się one podobają, czy też nie ma drugorzędne znacznie. Turysta jest na chwilę, „tubylcy” często na całe życie. Świat się zmienia i to szybko (czasami mam wrażenie, że zdecydowanie za szybko) i nikt nie chciałby żyć w skansenie. Druga sprawa to to, że w spotkaniach mieszkańcy-turyści nie tylko przyjezdni powinni pamiętać o szacunku do odwiedzanego miejsca i ludzi. Również mieszkańcy danego zakątka świata nie mogą zapominać o tym co u nich wartościowe, piękne, a szacunku wymagać i nie pozwalać na wszystko co tylko można dla zwiększenia ruchu turystycznego zrobić. To chyba bezmyślna pogoń za pieniądzem napędza zmiany, które tak naprawdę, na dłuższą metę nikomu nie służą.

    • Bartłomiej

      Pełna zgoda. Nie mamy wpływu na decyzję władz tego czy innego miasta. Jeżeli chcemy coś zmienić to musimy zacząć od siebie. Świadomość wydaje się ważną bronią. Obok niech stoi odpowiedzialność za swoje zachowanie i wybory. Bardzo dziękuje za komentarz.

  • Wydaje mi się, że z rok temu napisała do nas Pani z prośbą opublikować artykuł (w języku polskim), w którym opisywali jak turystyka szkodzi Lizbonie. Wszystko, co tak bardzo kochamy w Lizbonie, powoli znika pod ciężarem masowej turystyki. Szczerze mówiąc, nie wiedziałam co odpowiedzieć. Z wieloma punktami się zgadzałam, z kilkoma niekoniecznie, a ostatecznie publikacja tego posta oznaczałaby dla mnie również skasowanie wszystkiego, co o Lizbonie napisałam. Staramy się zwiedzać odpowiedzialnie i stawać się częścią miasta, nie wymagając żeby zmieniało się na nasze potrzeby, bo jesteśmy przyzwyczajeni do czegoś innego. Ale wiem, że nie wszyscy to robią i nie zawsze szukają w podróżach inności. Często też rozmyślam nad oczekiwaniami – tych, co przyjeżdżają, i tych co tam żyją. Zachodnia Europa ucieka od cywilizacji i chce poczuć „autentyczność, prostotę”. Dlaczego kraj jakiś ma się nie rozwijać, nie mieć internetu, ogrzewania, wody w domach, TV i cokolwiek im się chce, bo ktoś chce oglądać jak ktoś patroszy nadal rybę na kamieniu, musi wędzić pożywienie etc – bo kogoś to bawi? I daje możliwość zrobić ładne zdjęcia? Problem tak wielowymiarowy i tak ognisty, że nie ma chyba jedynej dobrej odpowiedzi na pytanie.
    A książkę w takim razie zakupię. Patrzę na nią od kilku miesięcy ale nie mogłam się zdecydować.

    • Bartłomiej

      Bardzo dziękuje za komentarz. Szalenie ciekawa to historia z tą Panią. Kto prosi o artykuł na temat złego wpływu turystyki? Jestem bardziej niż zaintrygowany. Może mógłbym się z taką Panią zaprzyjaźnić. Nie zgodzę się, że świadomość zmian w Lizbonie powodowanych turystyką kłóci się z kreśleniem jej pięknego portretu. Nie mam problemu z tekstem krytycznym obok lirycznego. Myślę, że i tego problemu nie ma Pan Marcin Kydryński, który po pierwszym wydaniu ksiązki o Lizbonie, będącej czystym zachwytem, lirycznym spacerem, teraz wylewa gorycz trzynastozgłoskowcem.

      • Link znalazłam, korespondencję również, ale raczej dane Pani nie będę tu udostępniać. Jest Polką mieszkającą w Lizbonie i wspiera akcję Lizbończyków, którzy walczą przeciwko turystom. Poniekąd słusznie, poniekąd nie. Bo dzięki pieniądzom turystów miasto ma energię na rozruch, a dla wielu, moim zdaniem, to ruch turystyczny jest źródłem utrzymania. Kij o dwóch końcach niestety.
        http://www.lisboa-does-not-love.com/pl.html

        • bsembol

          Dziękuje za link. Z jednej strony uwagi słuszne, choć sformułowane w dość uproszczony sposób, z drugiej natomiast zadziwia mnie stawianie się w pozycji mieszkańca miasta i bezkrytyczne wyrażania tez w imieniu wszystkich Lizbończyków.