Świat zmienia się w tempie nieznanym historii. Niewielu jest w stanie się temu oprzeć. Do niedawna miejscem, które dzielnie walczyło, z czymś co moglibyśmy nazwać konsumpcyjnym dyktatem, była Lizbona. I to się zmienia. Drogie wino, słabe fado
Wynajęliśmy apartament tuż przy mojej ukochanej kawiarni, Cafe do Electrico. Wynająłem je na airbnb, dojechałem do niego uberem. Powiecie, że hipokryta. Owszem. Na swoją obronę mam świadomość błędu i brak finansowej możliwości podjęcia innej formy zakwaterowania.
Był sobotni wieczór, Cafe do Electrico zamknięte. Poszedłem do mojej ulubionej knajpki na Alfamie. Wciśnięta w wiekową kamienicę niczym nie zachęca do wizyty. To wspaniale! Może nie zaleje go fala turystów. Może się nie zmieni … Ucieszyła mnie bardzo ta wizyta. W końcu poznałem imię właściciela. Uścisnęliśmy dłonie, wymieniliśmy uprzejmości i zawarliśmy kontrakt pt. swój chłop.
Zadzwoniła znajoma. Siedzimy na fado. Przyjdźcie. Poszliśmy. Usiedliśmy. Doskoczył do nas kelner wciskając kartę. Wątpliwej urody pieśń wydobywała się z przepalonego papierosami gardła niepozornego mężczyzny. W przerwach fadista z nieprzyzwoitą nachalnością starał się sprzedać swoje płyty. Otworzyłem kartę. Karafka wina – 20 euro. Nie sprawdzałem więcej. Chciałem stamtąd uciec.
Z powrotem w alfamskim azylu. Chwila uśmiechu, łyk wina moscatel, chyba ten z Douro. Nagle wpada na nas kompletnie pijana ekipa rodaków ze Śląska. Zaawansowaną nocą wróciłem do domu. Byłem jednak tak blisko tarasu widokowego Portas do Sol, że musiałem się tam pojawić. Jakież było moje zdziwienie kiedy okazało się, że jest zamknięty, otoczony blaszanym płotem, zalany betonem. Wróciłem zmieszany winem i Lizboną.
Likier wiśniowy z parapetu.
Znam już Lizbonę na tyle dobrze, że podczas moich wyjazdów nie ma odhaczania przeklętych „must see”, wizyt w kościołach etc. Spaceruje. Na to mam czas. To lubię. To właśnie wtedy dostrzegam zmiany. Alfama traci mieszkańców, zyskuje apartamenty. Co raz częściej przystaje i z nostalgią obserwuje otwarte drzwi maleńkich domów. Ostatnio wyglądała z niego starsza Pani, teraz przez plastikowe drzwi widzę śnieżnobiałą biel i komplet mebli z Ikei. Mieszkania przeznaczone na wynajem najłatwiej poznać po nowych, plastikowych oknach i wymalowanej fasadzie. Krótkoterminowy najem rozwija się błyskawicznie. Czy to źle? Nie wiem.
W wyścigu o turystę wciąż pozostają hotele i hostele. Powstają w rozpadających się kamienicach lub na działkach po takowych. Często błyszczą już przed nimi gwiazdki. Zazwyczaj cztery, czasami pięć. Czy to źle? Lepiej żeby stało i niszczało? Nie wiem.
Na zgrabnych uliczkach Alfamy pojawiły się bankomaty. Powciskano je w fasady kamienic. Z daleka kłują oko żółtym neonem ATM. Można wypłacić i zapłacić w lokalnych sklepach i restauracjach. Czy to źle? Nie wiem.
U stóp Alfamy, przy Tagu, rozłożył się piaskowy terminal dla przeklętych wycieczkowców. Za chwilę będzie gotowy na przyjęcie europejskich emerytów. Nieopodal nowością pachnie plac Campo das Cebolas. Przy remoncie nie zapomniano o windzie, która dźwignie turystów w najbardziej popularne miejsce dzielnicy. Nie jest sama. Jej siostry już dźwigają. Jedna nazywa się wprost windą dla „cruzerów”. Czy to źle? Nie wiem.
Mieszkańcy z jednej strony przyjmują postawę obojętną lub delikatnie zaniepokojoną. Z drugiej natomiast szalenie szybko akceptują sytuację, a wręcz adaptują się do niej. Przykład? babiczki wystające w progach swoich domostw z nadzieją na sprzedaż wiśniowego likieru. Domowa robota, świetnie! Cóż … turyści rozleniwili nawet je. Kupują najtańszą ginjinhe w jednym z supermarketów i sprzedają w plastikowych kubeczkach. Butelka 6 euro, kieliszek 1 euro. Pieniądze się zgadzają. Czy to źle? Nie wiem.
Niech przyjeżdżają!
Sezon turystyczny wydłużył się w Lizbonie niemal do całego roku. Mimo wszystko zimą turystów jest mniej. Można porozmawiać ze znajomymi. Pytam w knajpce. Powstało takie sformułowanie terramoturism (gra słów: terra jako trzęsienie ziemi i tourism jako turystyka/ przynajmniej ja to tak tłumaczę) czy słyszał Pan o nim? Nie, nie słyszałem nie rozumiem. A co Pan myśli o tym nowym terminalu dla wycieczkowców? Dobrze, niech przyjeżdżają! Dla nas to pieniądze. Potrzebujemy ich. Po chwili myślę sobie: czy to źle? Nie wiem.
Idę do pana od butów. Jak to z tymi turystami? Słuchaj, ja tu pracuje od 66 lat. Teraz trzymam sklep tylko dla turystów. W porównaniu z innymi dzielnicami (Baixa czy Chiado) mam dobre ceny, zobacz. Ale Portugalczyków nie stać na moje buty. Turyści u mnie kupują. Niech przyjeżdżają. Przecież my nie mamy przemysłu, a rolnictwo to tylko ułamek. Turystyka to dla nas ratunek. Ma ona udział w naszym PKB… tu następują miliardowe wyliczenia, które są dla mnie niezrozumiałe, bo jak się skupię to policzę po portugalsku do 100. Myślę sobie, że liczyłem przecież na potwierdzenie mojej nieśmiałej tezy o złym wpływie turystów na Lizbonę. Zastanawiam się nad tym co właśnie usłyszałem i przypominam sobie słowa z jednego z moich tekstów. Spotkanie korzyści płynących z ruchu turystycznego z jego konsekwencjami.Błędne koło. Czy to źle? Nie wiem.
Posłowie
W księgarniach znajdziecie drugie wydanie książki Marcina Kydryńskiego, Lizbona. Muzyka moich ulic. Z poruszeniem czytałem o radykalnych zmianach jakie zaszły w ciągu zaledwie 3 lat. Część klubów (boję się powiedzieć, że większość) o których traktowała książka prowadzącego „Siestę” przestała istnieć. Część, jak legendarna Mesa de Frades przeszła gruntowny remont „pod turystę”. Zmiany. Rzeczą szalenie pociągającą jest jednak zakończenie nowego wydania. Kydryński trzynastozgłoskowcem rozprawia się z Lizboną anno domini 2017. Wiele zmian. Czy to źle? Nie wiem.
Czy to koniec miłości do Lizbony? Nie wiem.