Felieton
komentarze 3

Słodko – gorzka lekcja życia

Drugi miesiąc w Portugalii. Co słychać?

Cisza. Przenikliwa, niepożądana. Przecina ją praca wiatraka zawieszonego pod sufitem. Stukam w klawiaturę i wyglądam przez okno. Na horyzoncie śpi ocean.

Wczoraj byliśmy razem na kolacji. Bawiliśmy się zuchwale. Zaproponowałem zdjęcie mówiąc, że może to ostatnia okazja. Mieli wyjeżdżać za tydzień do Hiszpanii. Spojrzeli na mnie nieufnie. Wyciągnęliśmy telefony, kelner stuknął w ekran.

Leo i Alex (para z prawej) to Francuzi. James i Jason są Australijczykami. Spotkaliśmy się dzięki stronie workaway. O co chodzi? Za pracę 5 godzin dziennie, 5 dni w tygodniu otrzymujesz zakwaterowanie i czasami wyżywienie. Pomagamy portugalskiej rodzinie w przygotowaniu jednego z pięter domu jednorodzinnego do wynajmu. Leo i Alex musieli się ostatnio wyprowadzić. Maria, nasz gospodarz i szef (pierwszy z lewej to jej syn), nie zgodziła się na wynajem pokoju, w którym zamieszkiwali. Przybywała nowa para, z Polski, my. Szalenie skrępowani poczuliśmy się taką sytuacją, ale nie mamy na to wpływu. James i Jason nadużyli wczoraj alkoholu, są kumplami od dziecka, a pokłócili się tak bardzo, że blisko było bójki. Zostali wyrzuceni z mieszkania. Dowiedziałem się o tym oprowadzając grupę po Sintrze. Siedzę i patrzę przed siebie. Ocean ciemności rozcina pociąg do Cascais. Pełne energii i młodzieńczej radości mieszkanie zostało puste. Cztery pokoje smutku. Piękne jest życie, jego nieprzewidywalność o tym stanowi. Czuje się jakbym stracił kogoś bliskiego. W podróży spotyka się wiele osób, które stają się bliskie. Czasami tracimy te znajomości tak szybko jak je zawiązaliśmy.

Problem

Portugalia to rozkoszny kraj. Dobrze tu wpaść na tydzień, na wakacje, odpocząć. Schody zaczynają się kiedy chcesz tu mieszkać. Najpierw trzeba znaleźć dach nad głową. Proste? O nie! W dobie dyktatu najmów krótkoterminowych, w szczycie sezonu turystycznego? Spróbuj. Druga sprawa to komunikacja. Kosztowna, ale niezbędna. Trzeba wyrobić kartę – 10 euro. Trzeba ją doładować – 36 euro. Przecież wiedziałeś o tym wcześniej, w czym problem? Wiedziałem, ale problemy nadciągnęły z odległej Polski.

Planowałem wyjazd do Portugalii od kwietnia. Hajs miał się zgadzać. W czerwcu uświadomiono mnie, że jeśli zostałem zatrudniony, jako nauczyciel, w grudniu to nie mam prawa do pobierania wynagrodzenia przez wakacje. Bum! Pierwszy strzał. Uznałem, że damy radę. Dwa tygodnie przed wyjazdem właścicielka mieszkania, które wynajmujemy we Wrocławiu oznajmiła, że niedopłata do rachunków za mijający rok rozliczeniowy wynosi  2 000 zł. Słownie: dwa tysiące. Prawie mnie zabił ten strzał, ale stwierdziłem, że dźwigniemy. W tym samym czasie grafitowa strzała (czyt. nasz samochód) postanowił wykorzystać sytuację i się rozchorować. Cóż tam po drobnostkach, akumulator? phiii!!! Uszczelka pod głowicą. A co! Et tu, Brute contra me? I Ty brutusie przeciwko mnie? Nie, nie może być tak, że wszyscy mi przeszkadzają. Będę przecież przewodnikiem. Być może strzelam sobie w kolano, ale nie dbam o to, wolę być z Tobą szczery. Zatem, projekt Przewodnik po Lizbonie ma się dobrze, ale nie przynosi oczekiwanych pieniędzy, które mogłyby pokryć koszt wynajmu mieszkania w Lizbonie. Mało? Na to wszystko przypomniał sobie o moim istnieniu urząd skarbowy. Wybrał szalenie inwazyjny sposób: zajął mi konto. Dlaczego? Bo pracując jak wół jako kierowca taksówki zapomniałem opłacić Zus-u. Brzmi jakby był nieodpowiedzialny i lekkoduszny. Może jestem. Nie neguje, hajs musi się zgadzać. Mea culpa, ale teraz? Serio?

Oto jestem. Ja, mojej długi i ona, Lizbona.

Rozwiązanie.

Pod koniec lipca odwiedził mnie brat. Byliśmy o parę kliknięć od wspólnego powrotu do Polski. Daliśmy sobie jednak kilka dni na wykorzystanie wszystkich możliwości. Jedną z nich było znalezienie gospodarza na stronie workaway, który przyjąłby nas pod dach w zamian za pracę. Zainwestowaliśmy 40 euro, wysłaliśmy mnóstwo zapytań. Pojawiła się jedna odpowiedź. Pomoc w pracach domowych i ogrodniczych w Estoril. Szybka wymiana spojrzeń z Adrianną i czuły błysk nadziei. Zostajemy. Postawiono nas w abstrakcyjnej sytuacji. Mamy czas, nie mamy pieniędzy. Słodkie uczucie zwycięstwa zostało nieśpiesznie oblane gorzką refleksją. Mieszkanie jest, ale dalej nie mamy na życie. Na to wszystko wchodzi ona, Adrianna, cała na biała, a nie, przepraszam, na różowo.

Chwilę zajęło podjęcie decyzji. Postawieni pod ścianą wyciągnęliśmy asa z rękawa – skrzypce z walizki. Pierwsze próby gry na ulicy zostały mocno zakropione stresem, ale już po pierwszym dniu zrozumieliśmy, że to jest to. Ratunek. Jesteśmy w połowie spłacania naszych zaległości. Gdyby nie one moglibyśmy dostatnio mieszkać w Lizbonie. W ubiegłym tygodniu oprowadziłem trzy grupy, więc i tutaj się sytuacja rozkręciła. Rano pracujemy w Estoril – malujemy ściany, szlifujemy parkiety lub przesadzamy agawy. Popołudniu wsiadamy do pociągu. Sączymy oczy widokiem oceanu, który odprowadza nas do Lizbony. Jeden przystanek metrem i zaczynamy pracę. Tak, zaczynamy. Adrianna gra, a ja siedzę i doglądam interesu. A poważnie to siedzę i układam repertuar tak, aby nie powtarzał się zbyt często, obserwuje ludzi, zarządzam przerwy, liczę wpłaty, dbam o regularną wymianę bilonu na pieniądze papierowe. W takim schemacie mamy zamiar pracować do końca sierpnia. Co nam pozostaje? Widok z okna i ten ocean, nad którymi nie mamy czasu pójść.

 

 

 

 

 

  • to trzymam kciuki, żeby kolejne tygodnie przynosiły podobne, zaskakujące rozwiązania ! Dobrą rzecz robicie w necie, lubię spojrzeć co tam u Was ! I dobry tekst, „prawdziwe” życie w Portugalii.

  • Bartłomiej

    Paweł, szalenie mi miło. Bardzo dziękuje za te słowa. Będziemy twardzi !

  • Teraz już będzie dobrze, na pewno. Bo po burzy zawsze wychodzi słońce. Cieszę się, że udało Wam się znaleźć wolontariat. Trzymajcie się ciepło!