Europa, Hiszpania
Leave a comment

Autostopem po wschodnim wybrzeżu Hiszpanii

Podróż autostopem po Costa Blanca, wschodnim wybrzeżu Hiszpanii.

Barcelona.

Plaça del´Àngel. Słońce delikatnie ześlizguje się po fasadach kamienic aby za chwilę wpaść do morza. Siedzę z Martinem na ławce (kto to Martin? Pominąłeś pierwszy odcinek, zapraszam tutaj)  Właściwie siedzę ja i nasze bagaże. Rozpychają się niemiłosiernie. Czekamy …

W końcu ze zmieszanego tłumu zagubionych turystów i wracających z pracy Katalończyków wyskakuje Ania. Uśmiechnięta od ucha do ucha. Jak zawsze!

Anię poznałem w Lizbonie. Przyjęła zaproszenie na zorganizowane przez
mnie wydarzenie – projekcje filmu Imagine w Cafe do Electrico. Pewnie gdyby nie pomysł kontynuacji dobrze rozpoczętego wieczoru nasza znajomość szybko by się zakończyła. Gianluca, owiany legendą Włoch,zaproponował wspólny dinner (po polsku kolację, ach Ci Włosi, śniadanie, lunch, dinner).

– Wpadnijcie do mnie na pastę.
– Gianluca, jest pewien problem. Mam ze sobą 15 osób.
– Man. No problem! Come here! Buy three kilo of pasta and don,t worry
– Ok, suino. See You soon.

Gianluca wynajmował skromne mieszkanie w nieskromnej dzielnicy. Mieszkał na rogu Travessa Portuguesa i Rua da Bica de Duarte Belo. Krótko mówiąc: codziennie rano budził go donośny dźwięk dzwonka Elevador da Bica. Staruszka Bica (123 lata egzystencji powinny legitymizować to określenie) stanowi rozkoszne didaskalia dla codziennej walki z czasem, życiem, filozofią.

DSC_0132

Odmalowuję tę szczegóły aby dać Wam pojęcie w jak rozkosznych okolicznościach przyszło mi poznać Anię. Z Cafe do Electrico, czyli z magicznej Alfamy mieliśmy się przemieścić do powabnego otoczenia Bicy. Czym więc dostać się tam
jak nie 28? Podjeżdża zatem żółty electrico i ekipa zaczyna się pakować Jako organizator postanowiłem podróżować na zewnątrz. Szczerze? Nie! Postanowiłem jechać na zewnątrz, ponieważ to uwielbiam. Widzę jednak Anię.

– Bartek, bo ja nie mam biletu. Nie chce kupować.
Mógłbym dopowiedzieć za Anię: Bartek, bilet na electrico to trzy
wina… no dobra, dwa przyzwoite.
– Chodź na tył i jedziemy razem.
– Porque nao?

Od tego momentu mogę swobodnie używać określenia wariatka. Nagranie z naszego przejazdu spoczywa w czeluściach pamięci mojego komputera. Może kiedyś odważę się je opublikować. 3 kg makaronu, jazda bez „trzymanki”, i ucieczka przed policją. Brzmi zachęcająco? Pomyślę …

Vale! Tak się poznaliśmy. W Polsce spotkałem się z Anią raz. Przywiozłem jej rzeczy, które spakowaliśmy do jednej paczki wysyłanej z Lizbony. Spotkanie w Krakowie było jedynym na terytorium naszej Ojczyzny. Reszta historii toczy się na Płw, Iberyjskim. Wracamy zatem na Plaça de l´Àngel. Nie ukrywam, że było mi niezręcznie. Miałem przyjechać sam. Dotarłem z Martinem, który miał duży problem. Wierni czytelnicy pamiętają, że wybierał się do Maroka i zgubił paszport. Przystanek w Barcelonie miał służyć wizycie w ambasadzie Niemiec i wyrobieniu nowego dokumentu.

Ania: Spoko, nie ma problemu. Coś ogarniemy! No i Ania ogarnęła. Spaliśmy na dachu. Parafrazując rozkoszną audycję „Trójki”: ponad dachami Barcelony.
_DSC0120

_DSC0125

1-_DSC0126

Plan zakładał powrót do mieszkania Anii, spakowanie się i znalezienie miejsca do łapania stopa. O 8 rano mieliśmy zacząć naszą podróż po Hiszpanii, z ambitnym zamiarem dotarcia do Portugalii. Plan ….
Rano obudziło nas rozgrzewające słońce. 1,5 godziny spędziliśmy robiąc zdjęcia. Całe szczęście, bo wysiłek fizyczny jaki przy tym wykonałem skutecznie zmniejszył kataklizm … KACA!

1-_DSC0176

_DSC0117

_DSC0118

1-_DSC0141

1-_DSC0146

1-_DSC0157

– Ania, Chodźmy na kawę
– Dobra.

Nieśpieszna kawa i wzorowe słodkości odsunęły wspomnienia poprzedniej nocy w szufladę przyjemnych wspomnień (czyt. koniec kaca).
Wróciliśmy do mieszkania Anii i … rozłożyliśmy się na wszystkim co oferowało oparcie. Siesta przed siestą.

– Ania, Chodźmy na plaże.
– Bartek, Mieliśmy ruszać
– Mam ochotę pójść na plaże!
– Vale! Vamos!

Poszliśmy na plaże. Opalaliśmy się zajadając tropikalne owoce. Któż mógł się spodziewać, że do Walencji, do której mieliśmy właśnie dojeżdżać, dotrzemy dopiero za dwa ni, późnym wieczorem.

_DSC0184

– Ania, wróćmy do Ciebie, zjemy coś, spakujemy się i może ruszymy.

_DSC0202

_DSC0210
Podsumowanie. Zamiast wyruszyć z Barcelony o 8 rano, wyruszyliśmy o 8 wieczorem. Czy zatem Ania jest wariatką? Owszem!

Ustawiliśmy się przy czteropasmowym wylocie z Barcelony w kierunku południa. Taki tez mieliśmy kartonik – Al Sur.

11998505_1054367084575951_278837079_n

Okazał się jednak, że primo: para autostopowiczów nie ma przewagi nad podróżnikiem (casus Hiszpanii), secundo: cztery pasy w jedną stronę + światła + wzmożony ruch nie gwarantują powodzenia, nie jest przez to łatwiej, tercero: Hiszpanie nie ogarniają, że al sur oznacza, że chcemy jechać w kierunku południa, a mnie konkretnie na południe.

Walczyliśmy od 20 do 22. Podjęliśmy w końcu uchwałę, iż 22:30 to deadline. Jeśli nic nie złapiemy to wracamy. (w sumie nie mieliśmy do czego wracać bo wariatka Ania zakwaterowała w swoim pokoju Martina). 0 22:20 zatrzymało się auto. Po długich pertraktacjach wsiedliśmy i pojechaliśmy. Wątpliwości wzbudziła trasa. Kierowca wybierał się, mas o menos, w kierunku Madrytu. Po 5 minutach okazało się, że na naszą korzyść, pomylił trasę. Pod osłoną nocy dotarliśmy do Tarragony. Krążyliśmy po niej dobre 45 minut. Ostatecznie kierowca wysadził nas na stacji benzynowej, rzekomo zgodniej z kierunkiem naszej podróży.
Spędziliśmy noc na zamkniętej stacji benzynowej zlokalizowanej na pustkowiu.

1-_DSC0215

Noc była ciekawa. Najpierw włączył się przeraźliwy alarm. Później zaczęły ujadać psy. Następnie obudził nas pociąg towarowy. Okazało się, że śpimy 50 metrów od torów.

– brakuje mi tu jeszcze burzy – powiedziała Ania z uśmiechem na ustach.

Po 20 minutach zaczęła się burza i trwała do rana. Wstaliśmy wcześniej, aby wydostać się z dziury, w której się znaleźliśmy.

1-_DSC0217

_DSC0220

Pracownica stacji okazała się Rumunką. W związku z tym, że hiszpański był dla niej językiem nabytym, bez trudu rozumiałem co do nas mówi. Była na tyle miła, że pytała każdego kierowcę czy jedzie w naszym kierunku.
Po kilku godzinach, pewnie trzech, złapaliśmy kierowcę. Zaoferował, że podwiezie nas na bramki wjazdowe na autostradę w kierunku Walencji. Brzmiało świetnie. Na bramkach spędziliśmy 6 godzin, sześć! Dodajcie do tego 40 stopni lejące się z nieba, a uzyskacie obraz beznadziejnej sytuacji. Co na to Ania? Po 6 godzinach uśmiechała się od ucha do ucha.
Przewidywana reakcja normalnej kobiety: gdzie Ty mnie kurwa wywiozłeś?, na co ja się zgodziłam?, szlag by to trafił.
Ania usiadła sobie na wjeździe na bramki i rozkosznie się uśmiechała w obiektyw. Nie było nawet powodu do kłótni, żadnych komentarzy do sytuacji, zdarza się, como la vida.

_DSC0229

_DSC0232

_DSC0232.

Po wykonaniu powyższych zdjęć zatrzymał się młody chłopak.

– Are You going to Valencia?
– Yes.
– Can we go with You?
– Yes.

Lakoniczne odpowiedzi i nierealny zbieg okoliczności sprawiły, że sinusoida morali odbiła się od dna i poszybowała wysoko w górę. Okazało się, że chłopak miał 20 urodziny. Zostaliśmy zatem jego prezentem urodzinowym. Podróżował do Walencji, aby uczcić tę okoliczność ze znajomymi. Miał na imię Ruddy. Nie byłoby w tym nic wyjątkowego gdyby … nie był RUDY! Przez 20 lat żył w błogiej nieświadomości. Spotkał nas i jego życie nabrało nowego wymiaru. RUDY RUDDY!. Późnym wieczorem byliśmy w Walencji.

Tak upłynął dzień i wieczór dnia drugiego. Wiedziałem, że to co robimy jest dobre ….