Ameryka Północna, Felieton, Kuba
Leave a comment

Kuba. Wyspa równoległych rzeczywistości.

Kuba to wyspa dwóch prędkości, równoległych rzeczywistości. Kubańczycy zostali zmarginalizowani we własnym kraju. Władze przejęli turyści. 

Turystyczna beztroska.

Wyspa Cayo Coco, hotel all – inclusive. Enklawa kapitalizmu na morzu komunizmu. Świątynia konsumpcji.

Po zakończonej wycieczce objazdowej proponuje kawę lokalnemu przewodnikowi, z którym współpracowałem przez 7 dni. Zgadza się, ale zaznacza, że musimy usiąść gdzieś na uboczu. Nikt nie może go zauważyć. Kubańczycy nie są mile widziani w świecie beztroski.

Wołowina, wieprzowina, drób, siedem rodzajów ryb, stanowisko z naleśnikami, owocami morza, daniami z woka, kuchnia włoska + szeroki wybór sałatek + owoce tropikalne + wysoko kaloryczne desery = bufet hotelowy w modelu all inclusive. To nie wszystko. Dodać wypada możliwość skorzystania z 6 niezależnych od bufetu restauracji (meksykańska, śródziemnomorska, japońska etc.), snack bar czynny 24 h, beach bar, lunch bar z widokiem na morze i główna atrakcja – 24 h open bar w lobby hotelowym wielkości dworca kolejowego. Jest z czego wybierać. Panorama turystycznej rzeczywistości na Karaibach.

Kubańska troska.

Kubańczycy zmagają się ze zgoła innymi problemami. Kilka razy ktoś zagadnął mnie w kolejce w bufecie: panie Bartku,  a co Kubańczycy jedzą na kolację? Pokazuje na ryż z czerwoną fasolą, który jest jednym z 6 możliwych wyborów dodatku do dania głównego. Ryż z fasolą. No i co do tego? Nic, ryż z fasolą. Aha. No wiem pan, smutne to, idę tam jeszcze zobaczyć na te ryby.

Cena doby hotelowej all inclusive zaczyna się od 200 euro. Jeżeli Kubańczyk jest uprzywilejowany i pracuje w turystyce to otrzymuje miesięcznie 10 euro dodatku do pensji wypłacanej w peso kubańskim. Turyści posługują się własną walutą – peso convertible, wymienialne. Średnia pensja Kubańczyka to w przeliczeniu 25 euro. Za tyle do kolacji w hotelu na Cayo Coco można wybrać langustę. Jest ona zarezerwowana dla turystów. Menu owoców morza Kubańczyków ogranicza się do ryby, którą mogą sobie złowić. Czasami na półkach sklepowych pojawiają się mrożone krewetki, czasami kogoś na nie stać. Kubańczyk nie wybiera, Kubańczyk zastanawia się co włożyć do garnka.

Nieznośna lekkość bytu

Hotel zaczyna żyć od godziny 7 rano. Wtedy otwiera się restauracja, w której można zjeść śniadanie. Kubańczyk na śniadanie wypije kawę rozrobioną z czarną fasolą i kawałek chleba (o ile go znajdzie w piekarni, o ile piekarnia otrzymała od rządu niezbędne produkty do jego wytworzenia). Turysta może wszystko. Najpierw jajka przyrządzane przez kucharza. Tortilla albo jajko sadzone. Następnie na talerzu ląduje o wiele za dużo. Wędliny, sery, mnóstwo pieczywa. Czasami ktoś nałoży owoce albo, o zgrozo, warzywo. Po śniadaniu należy się deser. Na talerzach lądują góry cukru. Niektórzy wybierają cukier z bitą śmietaną, cukier z bezą, cukier z polewą czekoladową, inny wolą kilka gałek lodów o smaku cukru. Do tego kawa rozpuszczalna i jesteśmy po śniadaniu. 

Co zrobić z czasem? Zazwyczaj odpowiedz jest łatwiejsza niż się wydaje. Plaża! Bierzemy ręcznik i spędzamy na nim cały dzień. Przy morzu zmyślni projektanci hotelu postawili budkę z alkoholem, w której można zacząć pić, bo przecież zapłaciliśmy dużo pieniędzy, więc musi się zwrócić. Kanadyjczycy, którzy stanowią 70 % turystów na Kubie, przyjeżdżają ze specjalnymi termosami termicznymi. Nie chce im się co chwilę chodzić do baru, proszą o dużego drinka do termosu i sączą go kilka godzin. Inni kursują z plastikowymi kubkami. Zaczyna się zabawa. Powszechna strategia to trójbój plażowy – moczenie nóg, picie alkoholu, leżak. Sielankę przerywa świadomość, że to już pora lunchowa. W sumie to po śniadaniu nie jestem jeszcze głodny, ale przecież zapłaciłem to pójdę, żeby się nie zmarnowało. Kiedy talerz się zapełnia siadamy. Po chwili pojawia się kelnerka i pyta czego się napijemy. Nie wybieramy wody, bo jest najtańsza, bierzmy piwo! Posiłek kończymy kopką cukru. Wracamy na plaże. 

Słońce zachodzi około 19:00 Co robić od 19:00? Tu zaczyna się prawdziwy powód naszego pobytu. Od 19:000 należy pić i dobrze się bawić. Hotel zapewnia show taneczne, teatr, dyskotekę, zabawy dla gości. Open bar pracuje nieustająco serwując najczęściej piwo i cuba libre. Młodzi Kanadyjczycy zaczynają robić zadymę już około 21. Zaczynają być nieznośni. Krzyczą, podskakują, wchodzą sobie na plecy i podjeżdżają pod bar, siadają na barze, podchodzą z szybą będącą elementem stołu w lobby hotelowym i zamawiają po 20 drinków. Europejska muzyka elektroniczna gra do 23:30. Część osób uznaje to za koniec imprezy. Dla wytrwałych imprezowiczów to dopiero początek. Bar jest otwarty 24 h. Co jeśli Twoje picie przerwie poczucie głodu o 2:30 w nocy? Przecież nie pójdziesz na kebaba. Spokojnie, hotel ma dla Ciebie snack bar otwarty 24 h. Nie bój się. Pamiętaj, żeby wstać na śniadanie. Od 7 do 10.

 

Luchando.

Co robi Kubańczyk w ciągu dnia? Luchando – kombinuję. To na Kubie sport narodowy. Mówi się, że trzy największe zdobycze rewolucji to szkolnictwo, opieka zdrowotna i suwerenność. Trzy największe porażki to śniadanie, obiad i kolacja.

Od 1962 r. na Kubie obowiązuje system kartkowy. Książeczka z kartkami, czyli libreta, daje każdemu prawo do zakupienia podstawowych produktów żywnościowych: cukru, ryżu, drobiu (rzadko!), pieczywa, oleju i kawy. Ilość jest uzależniona od ilość osób wchodzących w skład gospodarstwa domowego. Pod uwagę bierze się także wiek członków danej rodziny.

Dwie sytuacje:

1. Jedno z prowincjonalnych miast, które odwiedzamy podczas naszej wycieczki. Kubański przewodnik musi wpłacić pieniądze do banku. Grupa idzie na kawę, ja mam chwilę dla siebie, wyjmuje aparat. O umówionej godzinie spotykamy się przy autokarze. Zdyszany przewodnik dopada autobusu: nic nie załatwiłem w banku, straszna kolejka, ale ktoś krzyknął, że rzucili olej do sklepu, wiesz, duży problem mamy teraz z olejem, w moim mieście nie ma w ogóle. Jaki olej? Taki zwykły, roślinny, do gotowania.

2. Hawana. Dojeżdżamy do restauracji, gdzie grupa ma zarezerwowaną kolację. Przewodniczka daje znak żebym się zbliżył. Szeptem: słuchaj, dostałam informację, że do piekarni nie dotarła mąka i restauracja jest dzisiaj bez pieczywa. Nic nie mów grupie, może nie zauważą. Przepraszam Cię, ale tak bywa.

Wyjście do sklepu na Kubie nie ma w sobie nic z naszych wypraw do super czy hipermarketów. Bierze się co jest.

Jeśli masz rodzinę w Miami (Kubańczycy na Florydzie wytwarzają więcej PKB niż gospodarka Kuby) to masz dostęp do twardej waluty – peso wymienialnego CUC. Możesz ją również zdobyć pracując w turystyce. Dzięki niej masz dostęp do „sklepów dewizowych” zaopatrzonych w produktu importowane i „luksusowe”.

Nie mam rodziny w Miami, ani nie pracuje w turystyce. Trzeba luchar – walczyć, mocować się, kombinować, dawać sobie radę. Jak? Czarny rynek! Weźmy zaporowe ceny benzyny. Trzeba poznać kogoś kto ma dostęp do paliwa, które wyciekło. Gdzie szukać? Pracownicy stacji benzynowych, kierowcy autobusów, ciężarówek i innych pojazdów państwowych. Skala oszustw przybrała taką skalę, że sam Fidel postanowić zająć się problemem. W formie anegdoty opowiada się o decyzji rozstawienia przy dystrybutorach strażników, którzy mieli stać na straży uczciwości. Szybko się okazało, że ich również można przekupić.

Moron, Kuba

Towary luksusowe często „wypadają” z ciężarówek. Trafiają od razu na czarny rynek. Importowane produkty są obłożone podatkiem w wysokości 280 %. Poza czarnym rynkiem Kubańczycy nie mają dostępu do zagranicznych dóbr.

Kuba importuje 80 proc. potrzebnej żywności. Krowy na wyspie są święte. Jako zasób o strategicznym znaczeniu nie mogą być niczyją własnością prywatną. Bieda jeśli kto potrąci krowę. Co tu można z krasulą wykombinować? A no przecież mleko. Chłopi chrzczą mleko wodą w proporcjach pół na pół. Odlane mleko staje się surowcem do produkcji sera, który trafia na czarny rynek. Sprzedaż mięsa poza oficjalnym skupem jest zakazana. Ze wsi mięso szmugluje się do Hawany. Towar musi być pieczołowicie ukryty i zabezpieczony, handle mięsem to jak przerzucanie kokainy.

Długo nie wiedziałem o co chodzi kiedy przewodniczka wiedząc, że wrócę niebawem na Kubie, zaczęła mnie przekonywać do zakupu dla niej tableta dla dziecka. Raz przywiozłem tablet, raz powerbank. Elektronika to towar deficytowy na Kubie. Popularne stały się „wycieczki” po telewizor do Panamy. Nie trzeba wizy, kupuje się kilka urządzeń, a następnie sprzedaje z odpowiednim przebiciem. Do Rosji też można polecieć bez wizy. Niektórzy wybierają się do Moskwy na zakupy odzieżowe. Często ktoś zleca i opłaca przelot po to, żeby pozyskać towar.

Każdy kręci i kombinuje w taki czy inny sposób. Władze niby patrzą na to przez palce, ale potrafią to wykorzystać, jako wyrafinowane narzędzie nacisku. Każdy ma coś na sumieniu i zdaje sobie sprawę, że milicja najpewniej o tym wie, bo nic się nie ukryje przez komitetami obrony rewolucji.

Lekarki parające się prostytucją, ale także adwokaci prowadzący taksówki, uniwersyteccy profesorowie robiący za przewodników, architekci uczący tańczyć salsę niezgrabnych turystów, inżynierowie usługujący w paladares – prywatnych restauracjach. Kuba zmaga się z poważny problemem ucieczki elit. Dobrze wykształceni ludzie często podejmuje pracę poniżej swoich kwalifikacji tylko po to, aby zdobyć bezcenne CUC *

Czy to przejaskrawione wyjątki? Nie. Kierowca, z którym współpracowałem podczas ostatniej podróży – inżynier konstrukcji cywilnych, lokalny przewodnik – prawnik ze znajomością trzech języków.

*korzystałem z fragmentów przedruku artykułu Wyspa jak kłoda tonąca z francuskiego Le Point

Czy zajmują się Kubańczycy? Kuba ma długą tradycję monokultur gospodarczych. Najpierw eksportowano tytoń, następnie trudniono się uprawą trzciny cukrowej, teraz dominuje turystyka. Pracę rozdaje albo państwo albo odpowiednia łapówka. W ramach „głębokich” reform gospodarczych Raul Castro zezwolił na 211 rodzajów prywatnej działalności. Można być taksówkarzem, prowadzić restaurację, wynajmować zwierzęta juczne (choćby do zdjęcia z turystami), ścinać palmy i napełniać zapalniczki gazem.

Na Kubie nie ma korków, bo mało kogo stać na poruszanie się autem. Fidel wymyślił, że lepszy jest rower i sprowadził ponad milion z Chin. Na autostradzie obok tirów jeżdżą bryczki, rowery, przechodzą krowy, przebiegają kozy, pod wiaduktami wystają ludzie, którzy chcą gdzieś dotrzeć, ale nie mają transportu, więc łapią stopa, ale zawsze z pieniędzmi uniesionymi nad głowę by pokazać że mają z czego opłacić przejazd.

Dopiero od 2014 roku reżim wydał zgodę na sprowadzanie aut z zagranicy. Cło? 400 %. Ceny zaporowe. W przystępniejszym cenach można kupić zdobycze komunistycznej myśli technicznej. El polaquito to koszt 5 000 euro. 20 tys. za malucha? 14 letni Peugeot Peugeot 406 to koszt około 60 tys. dolarów, 206 wyceniony został na 262 tys. dolarów, a Kia Picanto na 40 tys. dolarów.  Wiecie co to Kia Picanto? Auto wielkości Fiata 500, nieco większe niż maluch. Za 160 tys. złotych w Polsce można kupić 4 takie auta. Przy średniej płacy w kubańskim sektorze państwowym na poziomie 20 dolarów, trudno myśleć o nagłym wzroście zainteresowania kupnem nowych samochodów.

Ciągły napływ turystów sprawia, że czymś trzeba ich wozić. Państwowy przewoźnik na potęgę kupuje chińskie autobusy, taksówkarze sprowadzają nowe modele ład, policjanci dostają elektryczne skutery.

samochody na Kubiesamochody na Kubie

samochody na Kubie

Turysta pakuje aparat do walizki i po 14 dniach opuszcza Kubę. Wylatuje z mieszanymi uczuciami. Myśli sobie, smutne to wszystko, ale my w Polsce walczyliśmy, obaliliśmy komunizm, oni też muszą sobie wywalczyć. W gronie znajomych: fajnie było, zobacz co oni tam mają, maluszki na drogach, czas się zatrzymał.

Kubańczyk zostaje na wyspie. Czasami zobaczy jakiś zachodni teledysk na wenezuelskim kanale złapanym przez nielegalną satelitę: fajnie, zobacz co oni tam mają!