Czy podróżowanie to choroba zakaźna? Gdzie można ulec zakażeniu? Jaka grupa jest szczególnie narażona?
Mógłbym lub powinienem zacząć ten tekst fragmentem z Ryszarda Kapuścińskiego, który wielu blogerów stawia sobie za refren: „Wszak istnieje coś takiego jak zarażenie podróżą i jest to rodzaj choroby w gruncie rzeczy nieuleczalnej”. Nie w tę stronę chciałbym jednak kierować tę opowieść. Będzie szalenie subiektywnie. Opowiem Wam o swoim efekcie odstawiennym i nierównej walce z wirusem.
Zaczęło się niewinnie.
Podczas jednej z rozmów, w Radiu Ram, redaktor zapytał mnie o pierwszą podróż. Chwilę to zajęło, ale odkopałem z pamięci wyjazd studencki do Pragi. Kiedy teraz o tym myślę to wiem, że byłem w błędzie. Wydaje się, że to zaczęło się dużo wcześniej. Nie wiem kiedy pierwszy raz przekroczyłem granicę Polski. Najstarsze wspomnienie to pogranicze polsko – czeskie, a więc kraina dzieciństwa. Nie było jeszcze drogi ekspresowej z rodzinnego Bielska- Białej do Cieszyna, podróż na przejście graniczne nie trwała 25 minut. Trzeba było wsiąść w PKS i jechać pewnie z godzinę piętnaście. Pamiętam jak z bratem przechodziliśmy do Českiego Těšína. Tylko kawałek za rzekę. Wietnamczycy prowadzili nas do magazynów w podziemiach. Kupiłem sobie buty Lacoste. Myślałem, że zrobiłem interes życia. Nie uwierzyłbym gdyby ktoś mi wtedy powiedział, że kiedyś znowu kupię wietnamskie podróbki, tyle, że na targu w Sajgonie.
Nie byłem na studniówce. Kuzyn zaprosił mnie i brata do Ferrary we Włoszech, gdzie studiował w ramach programu Erasmus. Myślę, że to był mój pierwszy lot samolotem. Może od tego się zaczęło, może tu nastąpiło zarażenie podróżowaniem. Myślę jednak, że moja choroba ma różne fazy. Wtedy nie sposób było się doszukać jakichkolwiek symptomów. Beztroska zaledwie chęć zobaczenia jak się żyje gdzieś obok.
Dopiero tutaj pojawia się ta Praga, o której mówiłem w radio. Między wykładami znajomy zaproponował wyścig – kto pierwszy w Pradze. Autostop, o północy na moście Karola (znajomy jest teraz znanym youtuberem). On dojechał przed czasem, bo miał u boku niewiastę, a ja z kumplem dojechaliśmy do Szklarskiej Poręby. Do Pragi dotarliśmy nazajutrz. Tu mógł być kolejny etap. Poczułem łatwość podróżowania i jego kuszącą dostępność.
Kolejne lata spędziłem na kilkudniowych wypadach do europejskich stolic. To co teraz robimy wszyscy. W 2013 roku podjąłem odważną (dla mnie) dezycję o studiach za granicą. Wybór był dla mnie jeden – Lizbona. To był pierwszy raz kiedy zamieszkałem za granicą. Szalenie inne doświadczenie.
Po studiach podjąłem pracę w zawodzie. Nauczycielskie wakacje to doskonałe rozwiązanie dla kogoś kto lubi podróżować. Dzięki temu mogłem spędzić miesiąc w Chorwacji, miesiąc we Włoszech, dwa miesiące w Gruzji.
Największa zmiana nastąpiła w 2018 roku. Moją pracą zostały podróże.
Zarażenie.
Nie wiedziałem czy to praca dla mnie. Pomyślałem sobie: mam wakacje, jak mi się spodoba to będę latał po świecie, jak nie to wrócę do szkoły. Po dwóch dniach pierwszego wyjazdu wiedziałem, że to jest to czego szukałem. Trzeciego dnia zadzwoniła pani dyrektor jednej ze szkół, w której pracowałem: chcielibyśmy zakończyć z panem współpracę (a ja z Wami! – nie powiedziałem tego, powiedziałem dwa słowa: dziękuje, do widzenia, choć i to wydaje się za dużo, ale nasz język jest tak zgrabny, że cóż innego mógłbym powiedzieć, nie dziękuje, nie do widzenia?). O ile powód mojego odejścia z oświaty jest prozaiczny: dramatycznie niska pensja + znalezienie pracy marzeń, o tyle powód, dla którego pani dyrektor zdecydowała się zakończyć ze mną współpracę był zgoła odmienny – polityczny! Nie mówiłem nigdy o tym otwarcie, bo smutna to historia, ale minęły już dwa lata, więc zamieszajmy w tym naszym polskim bagienku. W skrócie: nastąpiła zmiana dyrekcji z ultra liberalnej na ultra konserwatywną. Ucząc matematyki nie ważne kto jest u władzy (krajowej czy szkolnej). Ucząc historii jesteś wystawiony pod wiatr polityki historycznej.
Podejmując pracę w charakterze pilota wycieczek byłem przekonany, że o to teraz czekają mnie dwa lata praktyki na Bałkanach, a później dopiero wyślą mnie gdzieś dalej. Jakież było moje zdziwienie pewnego sierpniowego dnia (pracę zacząłem w czerwcu), kiedy ubrany w garnitur (to był mój ostatni dzień w szkole, byłem egzaminatorem na egzaminie poprawkowym, byłem zmuszony usadzić dziewczynę z historii) odwiedziłem siedzibę biura podróży, z którym współpracowałem. Koordynator wycieczek zapytał mnie gdzie chce lecieć, zobacz tu, safari w RPA, wolne? Ale mogę? No wolne jest, chcesz? Tak, oczywiście, po proszę. W ten sposób pierwszy raz opuściłem Europę. Wirus podróżowania kolejny raz zmutował.
Maszyna ruszyła.
Pierwsza podróż na inny kontynent otworzyła kolejny rozdział: podróże transkontynentalne. Lubiłem liczyć ile lotów, ile krajów, ile km etc. W obecnej sytuacji (rok 2020) nie ma to chyba znaczenia. Co mi pozostało z tej pracy? Kilka magnesów, monety z różnych części świata, może dwie butelki alkoholu. Najważniejszą jednak spuścizną są wspomnienia, które nie dają spokoju i wirus podróży w stanie poważnie zaawansowanym.
Kiedy człowiek zdaje sobie sprawę, że jest zarażony? Zastosowanie mają tu chyba ponadczasowe słowa pana Adama: „ten tylko się dowie, kto Cię stracił”. Pamiętam jak wczoraj pewną sytuację ze Sri Lanki. Po tygodniowym objeździe wyspy zakwaterowaliśmy się w cudnym resorcie. Każdy dostał bungalow z bezpośrednim wyjściem do oceanu. Obok mnie mieszkała pilotka drugiej grupy. Pewnego popołudnia siedzieliśmy przed naszymi apartamentami i leniwie popijaliśmy lekkie piwo imbirowe. Wyobrażasz sobie zmienić pracę? Co można robić po takiej pracy? Biuro? Szkoła? Daj spokój, całe szczęście póki co nie musimy tym martwić. Był styczeń 2020.
Po styczniowej wizycie na Sri Lance spędziłem 17 dni w Tajlandii. Był luty 2020. Zdążyłem jeszcze wrócić do Hiszpanii i objechać Andaluzję. Był marzec 2020. Trzy dni przed lockdownem. Reszta historii pokrywa się z Waszą. Zamknięcie, niepewność, przebodźcowanie, zmęczenie. Pierwszą falę epidemii spędziłem w Hiszpanii. We wrześniu 2020 wróciłem do Polski. Na stałe? Nie wiem. Jak to w ogóle brzmi? Na stałe. Wybrzmiewa tu jakiś kategoryczny imperatyw. Po prostu próbuje złożyć te wszystkie klocki, które tak gwałtowanie się rozsypały. 8 miesięcy czekałem na pomoc albo w ogóle na jakiś magiczny powrót do znanej nam rzeczywistości. Może za długo, może za krótko.
14 października 2020 ponownie podjąłem pracę w szkole. Przeprowadziłem się na drugi koniec Polski. Do Bolesławca. Znajomi zagadują czy kiedy rok temu byłem na Madagaskarze to czy myślałem, że kiedykolwiek przyjdzie mi mieszkać w Bolesławcu. Mógłbym narzekać i obwiniać niewidzialnego wirusa o wywrócenie mi życia. Cóż jednak z takich krzyków? Przede wszystkim jednak nie na miejscu wydają się reklamację o stracie pracy marzeń w czasach, gdzie niektórzy ciężko chorują, inni tracą pracę etc.
Takie zdjęcia wystawiają mnie na promieniowanie wirusa. Kilka razy zastanowiłem się czy te 130 zł za drinka na 50 – którymś tam piętrze w Bangkoku to dużo. Dzisiaj zgodziłbym się zapłacić dużo więcej, byle tylko na chwilę przenieś się tam. Do Azji.
Objawy wirusa.
- Zaczyna się niewinnie. Rozmawiasz ze znajomymi i myślisz, że za chwilę gdzieś lecisz. Nigdzie nie lecisz,
- Kładziesz się spać, a pod oczami zaczyna wyświetlać się film poklatkowy będący przedziwnym zlepkiem historii z różnych części świata,
- Zamykasz na chwilę oczy, a tam już pojawia się jakaś migawka z podróży. Zróbmy eksperyment. Siedzę w kawiarni na rynku w Złotoryi. Za chwilę zamknę oczy i zobaczymy co tam się pojawi —– Madagaskar, okolice Mahajanga, formacje skalne tsingi, pokazuje grupie jak powstają. Kilka razy dziennie doświadczam takich migawek,
- Nieustająco myślisz o kolejnej podróży,
- Nie potrafisz się skupić na tym co jest tu i teraz, bo wciąż myślisz o tym co przeżyłeś podczas ostatniej podróży, rozmyślasz gdzie pojedziesz niebawem.
- Wciąż porównujesz, że gdzieś jest lepiej, gdzieś jest cieplej. Mógłbym teraz siedzieć na plaży w Portugalii! Mógłbym, ale nie siedzę. Mógłbym masować się na Bali! Siedzę w kawiarnii w Złotoryi.
- Nie wiesz gdzie chcesz spędzić resztę życia. Masz za dużo możliwości. Wiesz, że życie może wyglądać inaczej. Wiesz, że masz możliwość ułożyć je jak chcesz.
Czy koronawirus osłabi wirusa podróży?
Wydaje się, że tak. Prawdopodobnie wracamy do czasów, gdzie podróże nie będą już tak powszechne. Będziemy wciąż latać po Europie, ale zastanowimy się kilka razy zanim zdecydujemy się na wyjazd do Azji czy Afryki.
Być może doświadczenie koronawirusa sprawi, że przemyślimy wiele rzeczy, zdamy sobie sprawę, że nie wszystko zależy od nas, nie wszystko jesteśmy w stanie zaplanować.
Oba wirusy dotykają mnie w ważnym momencie życia. Mam 30 lat, jestem po ślubie. „Społeczeństwo” oczekuje ode mnie, że skończę się już wygłupiać i zacznę „normalne” życie czyt. kupię mieszkanie, znajdę stabilną pracę, spłodzę gromadkę dzieci. Może tak właśnie będzie. Może koronawirus sprowadzi nas wszystkich na ziemię i pokaże, że trzeba zaakceptować fakt, gdzie się urodziliśmy i przyjąć na klatę to czym jesteśmy otoczeni.
W plebiscycie na słowo roku 2020 dodaje dwóch zawodników (pierwszym jest słowo przebodźcowanie): może, nie wiem (u mnie te słowa od dawna są w czołówce jeśli chodzi o pisanie o świecie).
Może. Nie wiem.
Tymczasem.