Felieton
komentarze 4

Dlaczego nie przeprowadzę się do Lizbony?

Lizbona, Alfama

Czy umiłowanie dla danego miasta oznacza, że należy w nim zamieszkać? Czy to dobry pomysł? 

Kochacie to miasto! Czy taka szansa się kiedyś powtórzy? Nawet minuty bym się nie zastanawiała! Jeśli nie zaryzykujesz nie będziesz wiedział czy warto! – tak pisaliście w komentarzach i wiadomościach prywatnych.

Sens.

Zapytałem kiedyś uczniów o to jaki jest sens ich życia. Słowne morderstwo. 

Wybór miejsca w którym chcemy żyć determinuje pytanie: jak chcemy żyć? To z kolei implikuje egzystencjalne rozważania: co jest sensem życia? Czy trzeba postawić szałas w Bieszczadach żeby zbliżyć się do czegoś co szumnie nazywamy szczęściem?

Szalenie cieszą mnie słowa skreślone przez pana Marcina Kydryńskiego:

Nawet jeśli żyje się w raju, to wiecznie człowiekowi czegoś brak. Chciałby więcej, inaczej, dalej, głębiej, jakkolwiek, byle nie tkwić w miejscu.

Emigracja lekarstwem?

Wydaje się, że emigracja nie rozwiązuje problemów. Mówimy oczywiście o emigracji w XXI wieku. Nie roztrząsajmy XIX w. i XX w. migracji przymusowych.

Może zyskamy bezpieczeństwo finansowe. Utracimy jednak kontakt z rodziną i ze znajomymi. Może słońce będzie nad nami, cóż po tym kiedy serce puste. Wielu zachłysnęło się ideą: możesz żyć gdzie chcesz, możesz być cyfrowym nomadem, pracować zdalnie, podróżować. Czy nie jest jednak tak, że problemy wszędzie pozostają wspólne. Co to znaczy? Wszędzie, nawet w „raju”, przychodzi czas na odpowiedzi:

Kim jestem? Dokąd zmierzam? Jak być szczęśliwym? Czym jest życie ? Jaki jest jego sens? Po co to wszystko? 

FOT: FLOATING MY BOAT

Miłość

Póki żyjesz sam percepcja rzeczywistości ogranicza się zazwyczaj do hedonizmu. Dążysz do zaspokojenia własnych potrzeb. Zaplecenie luźnego węzła powoduje spotkanie z pytaniem: czy jestem gotowy na kompromis? Bliska obecność drugiej osoby obok nas burzy naszą piramidę potrzeb. Okazuje się, że nasze dążenia i marzenia nie są już tylko naszymi. Ich realizacja nie zależy tylko od nas. Miłość może nam pomóc, ale może i ugasić zapał, ambicję, własne cele. Warto zatem zaplatać węzły z kimś kto nas nie ogranicza, nie stawia swoich celów nad nasze. Kiedy jest między nami szacunek, pieczołowitość w budowie, partnerskie relacje, troska, ciepło, bliskość, intymność, wtedy pojawia się miłość.  Pojawiła się. Płonie. Po co mają ją gasić zimne wody Atlantyku? Przecież miłość to siła nabywcza szczęścia. 

Akceptacja.

Uczę się jej. Długo trwał okres buntu, niezgody z panującą rzeczywistością. Zamieszkam w Portugalii! A może w Gruzji? Hmmm… a dlaczego nie tak jak Ci blogerzy? Do Australii!!! Uczę się wracać. Wydaje się to sztuką. Wszędzie dobrze, gdzie nas nie ma, w domu najlepiej … Będąc w Lizbonie nie jestem w Warszawie, w Tokio, w Syndey. Mamy jedno życie. Nie uda nam się poznanie świata. Podróżujemy i myślimy sobie: o tu! Tu jest dobrze, chciałbym tutaj pomieszkać. Śmiało, zrób to. Trzymam kciuki. Poznaj to miejsce. Zakochałeś się w Lizbonie, bo byłeś na weekend? Świetnie! Spróbuj. Znajdź pracę, mieszkanie, znajomych. Chcesz żebym ja to zrobił? Przecież zrobiłem. Mieszkałem w Lizbonie 6 miesięcy.

Myślę sobie, że miłość i akceptacja rzeczywistości to droga ku szczęśliwym chwilom. Lizbona koi moje serce. Najlepiej robi to jednak na odległość. Komercjalizacja, w którą została popchnięta przeraża mnie szalenie. W Polsce jestem u siebie, w Lizbonie jestem jednym z turystów. Myślę, że ostatnim pobytem w stolicy Portugalii rozpocząłem trudny moment naszej znajomości. Ufam, że to przetrwamy i będziemy w stanie na nowo się sobą zachwycić. Dotknąć jak za pierwszym razem. Lirycznie, czule, blisko, autentycznie.

Lisboa, Lizbona, Cacilhas, Portugalia
Lizbona punkt widokowy

Lizbono, obiecuje, że będę Cię odwiedzał regularnie. Ślubuje pamięć. Do zobaczenia wkrótce. Tymczasem.

  • Obserwując Twojego bloga od (prawie;) początku pobytu w Lizbonie zastanawiałem się kiedy nadejdzie ten moment pewnego przesytu tym miastem. Jestem nawet zdziwiony, że tak późno – zdecydowana większość znajomych po którymś z kolei wakacyjnym pobycie czy nawet szalonym planie – hej, może zamieszkajmy w Portugalii? zaczynała dostrzegać brzydotę codziennego dia.

    Powiem szczerze – miałem dokładnie to samo. Portugalia nie jest pierwszym krajem, ale zdecydowanie pierwszym miejscem, gdzie zauroczyłem się i wsiąknąłem na dłużej, na tyle głęboko, że z zamiłowaniem zacząłem czytać poezję Pessoi w oryginale, a kolejne dni (jeszcze przed zamieszkaniem) poświęcałem na naukę portugalskiego. Wszystko wydawało mi się takie inne, a przecież ten irytujący urzędnik wykłócający się, że do wyrobienia NIF potrzebuję jeszcze trzech papierków, w zasadzie jest uroczy. 😉 Nagle po prostu zacząłem się irytować – sam nie wiem w zasadzie kiedy się to zaczęło, ale powoli przybierało coraz poważniejszą formę. Takie jakby wypalenie Portugalią. W końcu, się wyprowadziłem, do Walencji, w której już kiedyś mieszkałem… no, Turia znowu zachwyciła, a picie horchaty co rano w okolicznej knajpce i kłócenie się, że tym razem wygra Real wyzwalało trochę dobrej energii. Minął tak rok i zacząłem tęsknić, i za Marią, która twierdziła, że jestem pierwszym Polakiem w Setubal, który kupuje u niej bułki i za życiem na Alfamie, chociaż z roku na rok było coraz głośniej, a za ścianą miałem mieszkania z airbnb, nie kilku Portugalczyków ściśniętych na 20m2 i przede wszystkim, za znajomymi dla których przed kilkoma laty byłem dziwakiem, który przeniósł się do biednej Portugalii.

    Rozpisałem się zupełnie nie w temacie, ale wniosek chciałem dać jeden – dopiero po czasie w głowie pojawia się miejsce w którym jest nam naprawdę dobrze. Dla jednych jest to drewniany dom w lesie, inny lubi żyć pod stokiem, a jeszcze inny w Warszawie. Musimy pamiętać przede wszystkim o tym, by życie dawało nam radość – nieważne gdzie. Kluczem jest to, żeby udało nam się skutecznie zapuścić korzenie – zarówno jeśli chodzi o znajomych, sąsiadów i miłość – która też powinna akceptować miejsce naszego pobytu, bo gdy jesteśmy młodzi częściej rządzą emocje i ciekawość (pracuję zdalnie, hej, czemu nie zamieszkać w Tajlandii? Albo w Wietnamie? Albo w Portugalii? Albo na Kanarach?).

    Pozdrowienia z jeszcze ciepłego Setúbal. Powodzenia w Walencji:)

    • Bartłomiej

      Szalenie mi miło, że poświęciłeś czas na komentarz. Chciałoby się zakrzyknąć: nic dodać, nic ująć! Homo Sapiens, szczególnie ta dziwna europejska odmiana, potrzebuje wciąż nowej stymulacji, nowych bodźców. Wydaje się, że zdaje się również rozumieć ten dziwny koncept: wszędzie dobrze, gdzie nas nie ma. Nie mam potrzeby deklaracji gdzie chce mieszkać, póki co nie wiem i dobrze mi z tym.

  • magellanka.pl

    Hej! Przeczytałam z zainteresowaniem Twój wpis. Mieszkałam w Lizbonie w sumie 1,5 roku. Raz erasmusowo jako 20latka, potem już jako młoda kobieta z doświadczeniem zawodowym przez rok. Kocham Portugalię, w Lizbonie czuję się jak w domu, od 12lat ciągle wracam do Portugalii, ale… ostatecznie wybrałam miłość tu w Polsce. Miłość do człowieka, nie do miasta. Bo tam skarb, gdzie serce Twoje. I teraz też jestem szczęśliwa. Są różne etapy w życiu i dobrze jest ich nie przeoczyć. W Polsce też się portugalsko realizuję m.in. prowadzę bloga o Portugalii i uczę portugalskiego (magellanka.pl, zerknij sobie, jeśli masz ochotę). Życzę, żebyś też sobie to pomyślnie ułożył! I zgadzam się z Tobą, że Lizbona, choć tak pastelowa i romantyczna, ma też swoje cienie…

    • Bartłomiej

      Hej, u mnie też się zaczęło od studiów. Póżniej wracałem wielokrotnie. Trzeba przyznać, że studenckie i turystyczne doświadczenie różni się od regularnej życia czyt. zarabiasz w Portugalii, tam mieszkasz i tam wydajesz te pieniądze.