Czy umiłowanie dla danego miasta oznacza, że należy w nim zamieszkać? Czy to dobry pomysł?
Kochacie to miasto! Czy taka szansa się kiedyś powtórzy? Nawet minuty bym się nie zastanawiała! Jeśli nie zaryzykujesz nie będziesz wiedział czy warto! – tak pisaliście w komentarzach i wiadomościach prywatnych.
Sens.
Zapytałem kiedyś uczniów o to jaki jest sens ich życia. Słowne morderstwo.
Wybór miejsca w którym chcemy żyć determinuje pytanie: jak chcemy żyć? To z kolei implikuje egzystencjalne rozważania: co jest sensem życia? Czy trzeba postawić szałas w Bieszczadach żeby zbliżyć się do czegoś co szumnie nazywamy szczęściem?
Szalenie cieszą mnie słowa skreślone przez pana Marcina Kydryńskiego:
Nawet jeśli żyje się w raju, to wiecznie człowiekowi czegoś brak. Chciałby więcej, inaczej, dalej, głębiej, jakkolwiek, byle nie tkwić w miejscu.
Emigracja lekarstwem?
Wydaje się, że emigracja nie rozwiązuje problemów. Mówimy oczywiście o emigracji w XXI wieku. Nie roztrząsajmy XIX w. i XX w. migracji przymusowych.
Może zyskamy bezpieczeństwo finansowe. Utracimy jednak kontakt z rodziną i ze znajomymi. Może słońce będzie nad nami, cóż po tym kiedy serce puste. Wielu zachłysnęło się ideą: możesz żyć gdzie chcesz, możesz być cyfrowym nomadem, pracować zdalnie, podróżować. Czy nie jest jednak tak, że problemy wszędzie pozostają wspólne. Co to znaczy? Wszędzie, nawet w „raju”, przychodzi czas na odpowiedzi:
Kim jestem? Dokąd zmierzam? Jak być szczęśliwym? Czym jest życie ? Jaki jest jego sens? Po co to wszystko?
Miłość
Póki żyjesz sam percepcja rzeczywistości ogranicza się zazwyczaj do hedonizmu. Dążysz do zaspokojenia własnych potrzeb. Zaplecenie luźnego węzła powoduje spotkanie z pytaniem: czy jestem gotowy na kompromis? Bliska obecność drugiej osoby obok nas burzy naszą piramidę potrzeb. Okazuje się, że nasze dążenia i marzenia nie są już tylko naszymi. Ich realizacja nie zależy tylko od nas. Miłość może nam pomóc, ale może i ugasić zapał, ambicję, własne cele. Warto zatem zaplatać węzły z kimś kto nas nie ogranicza, nie stawia swoich celów nad nasze. Kiedy jest między nami szacunek, pieczołowitość w budowie, partnerskie relacje, troska, ciepło, bliskość, intymność, wtedy pojawia się miłość. Pojawiła się. Płonie. Po co mają ją gasić zimne wody Atlantyku? Przecież miłość to siła nabywcza szczęścia.
Akceptacja.
Uczę się jej. Długo trwał okres buntu, niezgody z panującą rzeczywistością. Zamieszkam w Portugalii! A może w Gruzji? Hmmm… a dlaczego nie tak jak Ci blogerzy? Do Australii!!! Uczę się wracać. Wydaje się to sztuką. Wszędzie dobrze, gdzie nas nie ma, w domu najlepiej … Będąc w Lizbonie nie jestem w Warszawie, w Tokio, w Syndey. Mamy jedno życie. Nie uda nam się poznanie świata. Podróżujemy i myślimy sobie: o tu! Tu jest dobrze, chciałbym tutaj pomieszkać. Śmiało, zrób to. Trzymam kciuki. Poznaj to miejsce. Zakochałeś się w Lizbonie, bo byłeś na weekend? Świetnie! Spróbuj. Znajdź pracę, mieszkanie, znajomych. Chcesz żebym ja to zrobił? Przecież zrobiłem. Mieszkałem w Lizbonie 6 miesięcy.
Myślę sobie, że miłość i akceptacja rzeczywistości to droga ku szczęśliwym chwilom. Lizbona koi moje serce. Najlepiej robi to jednak na odległość. Komercjalizacja, w którą została popchnięta przeraża mnie szalenie. W Polsce jestem u siebie, w Lizbonie jestem jednym z turystów. Myślę, że ostatnim pobytem w stolicy Portugalii rozpocząłem trudny moment naszej znajomości. Ufam, że to przetrwamy i będziemy w stanie na nowo się sobą zachwycić. Dotknąć jak za pierwszym razem. Lirycznie, czule, blisko, autentycznie.
Lizbono, obiecuje, że będę Cię odwiedzał regularnie. Ślubuje pamięć. Do zobaczenia wkrótce. Tymczasem.